Alpy Tuxertalskie 2012 - Grublspitze

mapa  film Grublspitze

Na początku kwietnia 2012, jak co roku, zastanawialiśmy się nad miejscem gdzie rodzinnie spędzimy weekend majowy. Już wcześniej ze strony koleżanek Agnieszki padła propozycja aby wyjechać na narty na któryś z lodowców w Austrii. Nasza mała Lenka miała tam zrobić pierwsze kroki na nartach. Natychmiast pomyślałem - muszę to wykorzystać i zrobić choć jeden wypad na jakiś alpejski szczyt. Koleżanki miały namiary na prywatną kwaterę w wiosce Martlerhof znajdującej się w dolinie Zillertal w sercu austriackiego Tyrolu. Pocztą elektroniczną zrobiliśmy rezerwację i 29 kwietnia wyruszyliśmy do Wiednia gdzie mieliśmy zamiar przenocować by na następny dzień, już w towarzystwie znajomych, udać się dwoma autami w Alpy. Przed wyjazdem przeszukałem zasoby internetu pod kątem informacji o szlakach turystycznych w tym rejonie ale oprócz jednego artykułu nie znalazłem nic konkretnego. Znalazłem za to mapę turystyczną interesującego mnie obszaru (WK5152 wydawnictwa freytag&berndt) i natychmiast ją zakupiłem. Przestudiowałem ją dokładnie i biorąc pod uwagę miejsce naszego zakwaterowania wyznaczyłem sobie potencjalne cele:

  • przy dobrych warunkach atmosferycznych - Rastkogel [2762 m. n.p.m.]
  • w razie niepewnej pogody - Ramsjoch [2508 m. n.p.m.] przez Grublspitze [2395 m. n.p.m].

Wędrówkę uzależniłem również od swojej dyspozycji fizycznej, wszak zamierzałem zmierzyć się wcześniej z alpejskimi trasami zjazdowymi na lodowcu Hintertux.
30 kwietnia przywitał nas piękną słoneczną pogodą. Po śniadaniu, pełni optymizmu, wyruszyliśmy z Wiednia wpadając od razu w poranne korki w śródmieściu. Nie pomyślałem zawczasu aby skorzystać z obwodnicy i musieliśmy odczekać swoje przebijając się przez zatłoczone centrum. Kierując się na Linz opuściliśmy stolicę Austrii i wjechaliśmy na autostradę A1. Od miejscowości St. Polten, na południowym horyzoncie, zaczęły nam towarzyszyć pierwsze pasma Północnych Alp Wapiennych. Od tego momentu góry mieliśmy już do samego końca naszej podróży. Po południu, przy dobrej pogodzie, zaparkowaliśmy samochody na gościnnym parkingu naszego gospodarza, Andreasa Frankhausera.
2 maja wczesnym rankiem, popijając gorącą kawę, patrzyłem przez okna kuchennego tarasu na pasmo Tuxer Hauptakamm obserwując stan pogody. Zapowiadał się w miarę słoneczny dzień ale z dość porywistym wiatrem. Postanowiłem spróbować swoich sił pomimo tego iż poprzednią dobę spędziliśmy na dość intensywnym uprawianiu narciarstwa. Spakowałem plecak, zabrałem niezbędny szpej i zjechałem autem pod stoki Eggalm. Przyzwyczajony do znakowania występującego w naszych górach miałem poważne problemy ze znalezieniem odpowiedniego szlaku o symbolu 33. Na Eggalm można w sezonie dostać się wyciągiem ale po pierwsze, nie brałem takiego rozwiązania pod uwagę, a po drugie kolejka i tak nie działała. Odnaleziona droga wiła się pomiędzy małymi, drewnianymi, alpejskimi "bacówkami" i ostro nabierała wysokości. Od pewnego momentu, stoki góry, ze względu na biegnącą tędy nartostradę, były mocno zaśnieżone i szlak wkrótce zniknął. Postanowiłem iść "na azymut" w kierunku pośredniej stacji wyciągu. Od czasu do czasu spod śniegu wyłaniały się niewielkie prześwity trawy obsypane w większości białymi krokusami. Dotarłem w końcu do stylowej restauracji Berg Gasthaus zamkniętej na "cztery spusty".
Wszędzie wokół ani żywego ducha, nieskazitelną ciszę przerywały tylko od czasu do czasu uderzenia wiatru przypominające podmuchy naszego halnego. Od stacji pośredniej do wierzchołka również nie korzystałem ze szlaku tylko przeszedłem ten odcinek w linii prostej. W pewnych miejscach ilość śniegu była tak duża że musiałem mocno torować w zaspach sięgających pasa. Na szczycie nie zastałem nikogo, zrobiłem kilka fotek i udałem się granią w kierunku Grublspitze. Południowe stoki opadające z grani, były pozbawione praktycznie śniegu, natomiast po przeciwnej stronie sytuacja była dużo gorsza. Tu leżała jeszcze gruba warstwa roztapiającego się powoli białego puchu.
Odcinek prowadzący od Eggalm do Grublspitze to umiarkowanie wznoszący się grzbiet kumulujący na wierzchołku opatrzonym żelaznym krzyżem. Teraz wiało już jak na Przełęczy Liliowe przy halnym. Pod krzyżem odkopałem spod śniegu skrzynkę z pieczątką, odbiłem ją na zabranej ze sobą, okolicznościowej widokówce, przejrzałem zapiski w książce wpisów i zacząłem zastanawiać się co dalej. Od następnego szczytu Ramsjoch dzieliło mnie około 45 minut marszu, widziałem doskonale krzyż na jego piku. Nie podobało mi się tylko to, że odcinek ten z powodu dużych nawisów wyglądał na dość lawiniasty.
Ruszyłem w stronę przełęczy Zilljochl oddzielającej oba szczyty. Po kilkudziesięciu metrach musiałem jednak się poddać. Nawisy były zbyt masywne a z kolei za duże nachylenie po bezśnieżnej, południowej stronie uniemożliwiało obejście tego odcinka. Schodząc tą samą drogą uświadczyłem jeszcze widoku kilku lawin śniegowo-gruntowych, które zsunęły się ze Ramsjocha wypełniając przestrzeń ponurym łoskotem. Bez większych problemów, w większości po swoich śladach, dotarłem do podnóży Eggalm, zatrzymując się jeszcze po drodze na kilka sesji zdjęciowych.
Podsumowując Góry Tuxertalskie to ciekawy fragment Alp, o bardzo rozwiniętej  i nieszczególnie trudnej infrastrukturze szlakowej ale, jak to w każdych wyższych górach, wymagający większej uwagi przy trudniejszych warunkach pogodowych. Warto tu będzie jeszcze wrócić. Rastkogel czeka...


Joomla Gallery makes it better. Balbooa.com