Cień Orlej Perci I - Zawrat zimą

film Zawrat


Część I.
Chcąc sprawdzić swoją kondycję przed majowym wyjazdem w Alpy Sztubajskie oraz dodatkowo pochodzić  nieco po górach ze sprzętem zimowym, zaplanowałem w kwietniu 2013 roku dwa wypady w polskie Tatry. Zima w tym sezonie wyjątkowo nie poskąpiła śniegu, mogłem spokojnie liczyć na solidne warunki zimowe. Czekałem na dobre okno pogodowe, bo z tym od początku roku był spory problem, przynajmniej w Polsce południowej. Jako cel wybrałem przełęcz Zawrat i Ciemniaka w masywie Czerwonych Wierchów. Kłopot był tylko z partnerem, nie za bardzo uśmiechało mi się samotne wyjście, bo i bezpieczeństwo takiej wędrówki pozostawia wiele do życzenia, jak i motywacja do wczesnego wstawania nie jest zbyt duża.
Prognozy pogody na  11 kwietnia  były obiecujące, więc dzień wcześniej spakowałem się oraz zaniosłem niezbędny ekwipunek do auta. Dalej pozostał problem z towarzyszem wędrówki, wypad w tygodniu niespecjalnie pasuje potencjalnym kompanom. Trudno, samotna wyprawa ma też swoje plusy. Idzie się swoim tempem i odpowiada się tylko za siebie. Nastawiam budzik w telefonie na 3 rano oraz przyjmuję jako cel wycieczki Zawrat.
Rano budzę się o 6.30, a planowałem dużo wcześniej. Wyjazd staje pod znakiem zapytania, choć bardzo dobra pogoda za oknem zachęca do realizacji planów. Postanawiam jechać, najwyżej skoryguję cel w trakcie wędrówki.
W Zakopanem parkuję auto w okolicach kościoła OO. Bernardynów przy ul. Mieczysława Karłowicza, drodze stycznej do ulicy Przewodników Tatrzańskich.  Ruszam w stronę dolnej stacji kolejki na Kasprowy, na Halę Gąsienicową tym razem pójdę przez Jaworzynkę. Dolina ta, w wyniku intensywnego wypasu owiec jaki miał w niej miejsce, stała się w połowie XX wieku niemalże pustynią. Przy szałasach zakładam raki, lubię je mieć na nogach zamiast dodatkowego ciężaru w plecaku, pomimo że na tym odcinku szlaku nie są one konieczne. Śnieg jest o tej porze jeszcze zmrożony i marsz ma dobre tempo, u wylotu Długiego Żlebu mijam pojedynczego turystę i wbijam się w stoki Małego Siodła. Górna cześć ścieżki trawersująca stoki Małej Królowej Kopy jest dosyć wąska i poprzecinana niewielkimi lawinkami. Po kilkudziesięciu minutach dochodzę do szałasów na hali, pogoda trochę się psuje, od grani co jakiś czas napływają szare chmury przysłaniając słońce. Przechodzę obok stacji meteo i obieram kierunek na Czarny Staw Gąsienicowy. Pojawiają się pierwsi skiturowcy, części idzie w kierunku Kasprowego, część wybiera niebieski szlak.  Kilkadziesiąt metrów przed pomnikiem ku czci Mieczysława Karłowicza zimowa ścieżka opada w lewo i w dół oddalając się od niebezpiecznych stoków Małego Kościelca. Idąc dołem oglądam ślady lawin, które zeszły z niebezpiecznych zboczy. Jeszcze ostatnie dosyć męczące podejście i moim oczom ukazuje się skuty lodem Czary Staw Gąsienicowy. Trzeba przyznać, że zimowa sceneria nadaje tej okolicy zupełnie inny klimat. Sprawdzam czas, jest już dosyć późno i wiem, że to będzie kres mojej wędrówki w dniu dzisiejszym. Robię trochę zdjęć z zamarzniętej tafli jeziora. W innych porach roku nie ma co liczyć na takie ujęcia. Docieram też "suchą stopą" do znajdującej się przy północno-wschodnim brzegu wysepki. Podobno planowano wybudować na niej w początkach XX wieku, mauzoleum Juliusza Słowackiego.
Rozkładam się na jednym z dużych głazów i obserwuję dwóch „łojrantów” walczących z podejściem żlebem na Karb. Z drugiej strony, pod stokami Żółtej Turni odbywa się chyba jakiś kurs zimowej turystyki, liczna grupa ćwiczy hamowanie czekanem. Dopijam gorącą herbatę z termosu i wracam do samochodu wiedząc, że będę musiał tu wrócić, chcąc dokończyć przygodę z Zawratem.

Część II.
Jeszcze dobrze nie pozbyłem się zakwasów po czwartkowej wycieczce nad Staw Gąsienicowy, a tu gwałtowna zmiana w pogodzie nie pozwala mi na siedzenie w mieście.  Ten tydzień na być bardzo ciepły i pogodny, jeżeli mam jeszcze trochę pochodzić w górach po "dobrym" śniegu muszę się śpieszyć. We wtorek ruszam na kolejną próbę zdobycia Zawratu.
Wstaję chwilę przed godziną 3 rano, a pół godziny później jestem już w drodze na Podhale. Tym razem, aby jak najszybciej znaleźć się na Hali Gąsienicowej, katuję się podejściem z Brzezin. To chyba najnudniejszy szlak w całych Tatrach, niezwykle monotonny i pozbawiony widoków. Droga mija mi dość ekscytująco, a to dlatego, że w porannej szarówce nieustannie odwracam się za siebie w poszukiwaniu wygłodniałego po zimowej drzemce niedźwiadka, którego tworzy sobie moja wyobraźnia. Mijam Murowaniec pod którym pierwsi, poranni narciarze szykują się do wymarszu i ruszam ścieżką którą pokonywałem raptem cztery dni wstecz. Docieram nad Czarny Staw, którego cała niecka ukryta jest w głębokim, niebieskim cieniu, prawie w takim samym kolorze jak poranne, bezchmurne niebo nad otaczającymi jezioro perciami.
Panuje nieskazitelna cisza przerywana zgrzytaniem raków na zmrożonej tafli. Przed progiem Zmarzłego Stawu muszę ominąć lawinisko pozostałe po zejściu dużej lawiny spod Grani Fajek. Szlak w tej części ostro nabiera wysokości ale śnieg jest mocno zmrożony i idzie się dobrze. Wychodzę nad Zmarzły Staw i zatrzymuję się na wypłaszczeniu pod stokami Zadniego Kościelca aby ogarnąć wzrokiem wspaniałe widowisko które ukazało się moim oczom.
Cel mojej dzisiejszej wędrówki, częściowo skąpana w słońcu przełęcz, widnieje wprost przede mną. Jest tak blisko, że wydaje się wręcz na wyciągnięcie ręki. Ale to tylko złudzenie, mam jeszcze około godziny forsownego podejścia. Z lewej strony prezentuje się zacieniona jeszcze Kozia Dolinka z górującymi nad nią szczytami. Ruszam w kierunku przełęczy. W dolnej, nasłonecznionej części niecki panuje znacznie wyższa temperatura, zrzucam z siebie softshella bo robi się wręcz gorąco. Im wyżej podchodzę tym nachylenie Zawratowego Żlebu staje się coraz większe.
Powoli mijam po lewej stronie skalne żebro, którym wiedzie letnia trasa na Zawrat. Wchodzę w strefę cienia i ubieram się ponownie. Pokrywa śnieżna, która tu zalega nie ma już konsystencji zwartej lecz usypuje się dużymi połaciami. Dodatkowo, z nasłonecznionej grani Zawratowej Turni obsypują się małe lawinki topniejącego śniegu, który wpadając do żlebu zsuwa się prosto na mnie. Ostatnie kilkanaście kroków i jestem na przełęczy. Siadam na głazie po prawej i raczę się widokami. Ta prawdziwa uczta dla oczu musi się jednak kiedyś skończyć.
Robię ostatnie zdjęcia, poprawiam plecak i rozpoczynam zejście. Przez chwilę rozważam możliwość zjazdu, ale nie chce mi się za bardzo ściągać raków więc porzucam ten pomysł. Na dole pod żlebem rozmawiam krótko z pierwszymi, podchodzącymi na siodło skiturowcami. Oni muszą się jeszcze trochę pomęczyć, ja mam przed sobą katusze związane z zejściem Doliną Suchej Wody. Ale schodząc podsumowuję wyprawę, która choć de facto rozłożona na dwie części okazała się dosyć udana. Mała rzecz a cieszy...


Joomla Gallery makes it better. Balbooa.com