Jaśkową drogą

Jesienny las ma w sobie coś niezwykłego, szczególnie po kilku dniach suchej, słonecznej pogody. Idąc zalaną słońcem ścieżką wśród drzew rozmyślam o precyzji, z jaką działa natura. Deszcz spadających na delikatnym wietrze liści, ich gruby dywan szeleszczący pod stopami, ten bardzo przyjemny, korzenny zapach delikatnie rozgrzanej ściółki powodują, że czuję się zrelaksowany i spokojny. Trwaj, piękna chwilo, nie przemijaj...
Nie ma na żadnej mapie zaznaczonej "Jaśkowej Drogi", prowadzącej wzdłuż szlaku turystycznego od Królewizny do schroniska pod Leskowcem. I tylko ludzka pamięć pielęgnuje wspomnienia o samotniku mieszkającym niegdyś pod szczytem Królewizny w Beskidzie Małym. Turyści zmierzający niebieskim bądź zielonym szlakiem do schroniska pod Leskowcem ostatnie kilkaset metrów wędrują "Jaśkową Drogą". I niewielu wie, że idzie śladem jednego z najbardziej tajemniczych, a zarazem znanych mieszkańców Beskidu Małego. Mija kilkadziesiąt lat od czasu, gdy na południowych stokach Beskidu Małego pojawił się nikomu nieznany wędrowiec. Na położonej wysoko nad Jaszczurową polanie zwanej przez miejscowych Beskid, przybysz sklecił z niszczejących desek szop prowizoryczny dach.
Mijały tygodnie, miesiące, lata. Na polanie powstał blaszany budynek w kształcie łodzi, mający unieść się na falach, gdy nadejdzie potop. Mieszkaniec był przekonany, że Bóg niebawem ukarze ludzi potopem, takim samym, o jakim czytał w Biblii - wspomina mieszkająca Na Polanie, w niewielkim przysiółku położonym wysoko nad Jaszczurową, Małgorzata Targosz. Byłam wówczas małą dziewczynką, więc początkowo bałam się nieznajomego. Lody jednak szybko stopniały, bowiem Jan Sasor, a tak się ów samotnik nazywał, był człowiekiem niezwykle przyjacielsko nastawionym do całego świata. Sklecona z różnorodnych kawałków blach budowla mieściła cały majątek Jana Sasora niegdyś górnika pracującego w kopalni Janina. Nie wiadomo, co spowodowało, że wyjechał w góry i tylko sporadycznie zaglądał do Chrzanowa gdzie mieszkała jego matka. Do Arki, jak najczęściej nazywano domek na polanie, wchodziło się przez okno. W rogu stała prycza zbita z kilku desek, a przeciwległą ścianę zajmował niewielki piec wykonany z kawałka rury. Na blasze piekł placki, do czego używał mąki, wody i cukru, opowiada Małgorzata Targosz. Zawsze mnie nimi częstował, gdy zanosiłam mu smakołyki na święta Bożego Narodzenia, Wielkanocne, czy też bez okazji. Był bowiem niezwykle gościnny, spragniony rozmowy z ludźmi i bardzo religijny. Godzinami potrafił modlić się na głos obok swojej sadyby. Był przy tym pracowity. Chętnie pomagał mieszkańcom okolicznych wiosek w różnych zajęciach, biorąc za wynagrodzenie najczęściej tylko mąkę, cukier, papierosy oraz kawałki nikomu niepotrzebnych blach, z których budował swoje miejsce na ziemi.
Takim też zapamiętali Jana Sasora wędrujący po górach. Często bowiem bywał w schronisku pod Leskowcem. Z biegiem czasu turyści uczynnego samotnika ochrzcili Janem Aniołem, bo to był niezwykły człowiek - wspomina Halina Lizak - gospodarująca wraz z rodziną w schronisku pod Leskowcem. Utkwił mi w pamięci deszczowy dzień, niedługo po tym jak zamieszkaliśmy w schronisku, mąż powrócił ze spaceru z wieścią, że mamy sąsiada. Kilkanaście dni później poszliśmy z wizytą do samotni pod szczytem Królewizna nieopodal Leskowca. Tak poznaliśmy człowieka, który jak się niebawem przekonaliśmy, był dobrym duchem okolicy, osobą kochającą cały świat, radującą się szczęściem innych. Wręcz promieniował dobrocią i każdego tą swoją życzliwością obdzielał, a w podzięce wystarczyło mu dobre słowo. Samotnik ze zbocza Królewizny zmarł w 1999 roku, w swojej arce po dziewiętnastu latach od dnia, gdy po raz pierwszy wszedł na Polanę Beskid.
Zawieszoną na drzewie tabliczkę informującą, iż jest to "Jaśkowa Droga" wykonał Andrychowianin Stanisław Toma. Ojciec zrobił także kapliczkę upamiętniającą zmarłego, która wisi w pobliżu arki, informuje Piotr Toma, zapalony turysta i pasjonat gór. W ten sposób tata postanowił uczcić człowieka niezwykle pięknie wpisanego w historię naszych Beskidów. Arka nadal stoi na polanie. Niekiedy zaglądnie tu wędrowiec, zwabiony zasłyszaną w schronisku opowieścią o samotniku oczekującym potopu. O Janie, co go Aniołem nazwali, nie zapominają turyści znający mieszkańca górskiej samotni. Na wypielęgnowanym grobie na wadowickim cmentarzu komunalnym często można zobaczyć świeże kwiaty i płonące znicze. I nie brakuje takich co twierdzą, że Jan Anioł nie opuścił ukochanych gór, że nadal jak niegdyś opiekuje się turystami przemierzającymi beskidzkie szlaki. Ponoć wielokrotnie widziano o zmroku charakterystyczną sylwetkę wędrującą górskimi ścieżkami odpowiadająca na pozdrowienie machaniem dłoni. A od górskich łazików siedzących przy herbacie w schronisku można usłyszeć opowieści jak to turyści błąkający się we mgle czy śnieżnej zawiei bezpiecznie dotarli do celu prowadzeni przez milczącego nieznajomego.
Ta historia była inspiracją do mojej kolejnej wyprawy w Beskid Mały. Tym razem zamierzam pospacerować w okolicach najpopularniejszych miejsc Pasma Andrychowskiego. Dodatkowo chciałbym zrobić zdjęcia z Leskowca i Gronia JP II, do tej pory podczas wizyt na tych szczytach pogoda mi nie dopisywała. Teraz ma być inaczej, wiejący w Tatrach halny to dodatkowy bodziec by zawitać w te leżące znacznie bliżej Krakowa góry.

Joomla Gallery makes it better. Balbooa.com